niedziela, 28 lipca 2013

IV Rajd Konwalii (27 VII 2013)

Tydzień po dość udanym występie w Szadze postanowiłem wziąć udział w Rajdzie Konwalii. Nie mogłem tegoż rajdu ominąć, bowiem tereny powiatu wolsztyńskiego były mi dość dobrze znane. Wiedziałem czego można oczekiwać po tym rajdzie. Duże zdziwienie wzbudzili zawodnicy ubrani w krótkie spodenki wiedząc, że będą musieli przeprawić się z "bujną roślinnością" no i z niezliczonymi chmarami owadów. Jeszcze większe zdziwienie wzbudzili zawodnicy z bardzo małą ilością napojów. Ale co tam...moim celem było ukończenie rajdu w 9-10 godzinach. Byłem przygotowany na niemiłosierne upały, na bagna i kanały które pozwoliłyby znacząco skrócić dystans. Nie przewidziałem jednak innego ryzyka - kontuzji. Ale po kolei...
Start odbył się w Chorzeminie, choć spodziewałem się w Karpicku. Analizując pierwsze pięć punktów wiedziałem, że jest duża szansa na dobry (a nawet bardzo dobry) wynik. Kilka dni wcześniej przeanalizowałem listę startową i zakładałem, że utrzymując moje tempo będę w stanie zając 3-5 miejsce (R. Nowak i P. Górczyński byli absolutnie poza moim zasięgiem).

Start - P1
Wystartowałem jako ostatni, zaś do punktu 1 trafiłem jako pierwszy :P Nie spodziewałem się, że R. Nowak i P. Górczyński znajdą się w tym punkcie później niż ja. A to wszystko przez bagna i dość szeroki kanał. Pierwsza kąpiel zaliczona. Warto dodać, że stawka od razu się rozciągnęła. Podobało mi się to.
P1->P2
W tym punkcie byłem czwarty, choć z bardzo niewielką stratą do liderów. Znowu poczułem się zaskoczony, bowiem biegłem swoim tempem.
P2->P3
Do punktu 3 biegłem na szagę i byłem na czwartym miejscu. Punkt dość łatwy nawigacyjnie, zaś las był bardzo przebieżny.
P3->P4
Bardzo gęsta sieć dróg pozwała dość łatwo dojść do punktu 4. Dzięki sprawnej nawigacji udało mi się dogonić trzeciego zawodnika. Znów zaskoczenie, bo jak to możliwe przy moim truchcie... Ale nie bez powodu trasę zbudowali byli zawodnicy Azymutu Mochy, którzy byli zaliczani do najlepszych orientalistów. Trasa dawała szansę dla słabych biegaczy, lecz dobrych nawigatorów.
P4->P5
Do punktu piątego przebiegłem przez drogę krajową 32, a następnie granicą kultur i mając na widoku tory kolejowe trafiłem do punktu 5. Pomogła też wydeptana ścieżka przez liderów trasy.
P5 -> P6
Do etapu kajakowego i sprintu w Wolsztynie chciałem przebiec drogą polną ukierunkowaną na zachód. Niestety tejże drogi nie było i musiałem na szagę (na południowy-zachód) przebiec do następnej drogi polnej ukierunkowanej do Wolsztyna-Komorowo. Niestety po 3 km biegania poczułem mocne ukłucie w lewym kolanie. O matko... Czyżby sygnał kontuzji kolana??? Akurat w tym rajdzie, gdzie byłem bardzo dobrze przygotowany pod względem psychicznym? Po kolejnych 500 metrów poczułem coraz mocniejszy ból w lewym kolanie i postanowiłem założyć opaskę uciskową. Ból ustąpił i jakość dobiegłem do punktu kajakowego i wiedziałem, że od tego momentu będę walczył o przetrwanie.
P6 -> Etap kajakowy
Zacząłem od mocnego tempa do punktu KA, a następnie do KC i KB. Cały czas miałem nadzieję, że ból w kolanie ustąpi...
Etap kajakowy -> Sprint
Niestety już po 100 metrach ból w kolanie nasilił się uniemożliwiając bieg. Od tego momentu maszerowałem. Zastanawiałem się, co zrobiłem źle. Tempo było właściwe dla mnie. Może organizm nie zdołał zregenerować się po Szadze (odbył się tydzień wcześniej)? Może za późno założyłem opaskę uciskową? Poczułem się rozczarowany. Została już mi tylko siła woli i nadzieja, że maszerując ból ustąpi.
Sprint -> P7
Sprint ukończyłem kilka minut po godz. 12. Do punktu 7 maszerowałem przez Wolsztyn (bez problemów, bowiem znałem dość dobrze to miasto), a następnie do Berzyny. Skomplikowana ścieżka dróg i nowe budownictwo sprawiło, że punktem konstrukcyjnym był 2-3 metrowy kanał. Maszerowałem ścieżką dla wędkarzy obok kanału wiedząc, że w pewnym momencie będę musiał go przekroczyć wpław. Kiedy na przeciwko kanału skończył się las wiedząc, że 100-200 metrów na wschód jest punkt, postanowiłem przepłynąć kanał. Miałem jednak szczęście przejść przez złamane drzewo i to z gałązkami... Marne pocieszenie wobec nasilającego bólu kolana...
P7 -> P8
Maszerowałem w zasadzie na azymut, bowiem lasy były przebieżne. Było też sporo punktów konstrukcyjnych dzięki któremu nie byłem w stanie się zgubić. Co 10-15 min robiłem przerwy na masaż kolana. Pojawiła się myśl o rezygnacji z punktów 9,10,11 i 12. Oznacza to, że po zdobyciu punktu 8 maszerowałbym do punktu 13, a następnie pomaszerować na orientację w celu zdobycia punktów 14-19. Nic z tego... Momentami ból był nie do zniesienia. Nie byłem w stanie nawet zgiąć nogi... Doczłapałem się jakoś do punktu 8 (czyli w ok. 30 kilometrze trasy) i o godz. 14:30 postanowiłem zadzwonić do biura zawodów w celu zgłoszenia zejścia z trasy. Poczułem duże rozczarowanie, bowiem jak napisał P. Górczyński niewiele osób zdołało ukończyć rajd.
Szkoda, ale przegrałem z kontuzją kolana... Uznałem, że zdrowie jest najważniejsze.


Ostateczny wynik: NKL/36 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz